Moje
życie nie było zbyt interesujące, więc pozwólcie, że będę
pomijał dni, w których po prostu siedziałem na wykładach, po czym
wracałem do mieszkania tylko po to, żeby dowiedzieć się, że moi
współlokatorzy kolejny raz zapomnieli po sobie posprzątać, zanim
wrócili do swoich domów w innych miastach. Skupię się na tych
bardziej interesujących aspektach.
Nie
byłem jednym z tych studentów, którzy imprezowali przez cztery dni
w tygodniu i mieli niesamowite przygody, kończące się aresztem czy
czymś w tym stylu. Ja raczej wolałem się skupić na tym, po co
przyjechałem do innego miasta – na nauce. Pewnie bez chwili
namysłu większość pomyślałaby, że byłem kujonem i nudziarzem,
ale nigdy o to nie dbałem. Wiedziałem, że potrzebuję dobrych
wyników, aby utrzymać stypendium, dzięki któremu nie musiałem
jeszcze biegać do pracy po zajęciach.
Trzy
dni później odbyły się kolejne zajęcia angielskiego. Prowadzący
spóźniał się ponad dziesięć minut, więc wszyscy nerwowo
spoglądali na zegarki. Gdyby spóźnił się piętnaście minut,
zapewne by nas nie zastał i nie mógłby nas za to winić, takie
panowały u nas zasady. Jednak przyszedł po trzynastu minutach w
akompaniamęcie pojedynczych jęknięć osób, które odliczały
sekundy do wyjścia.
Wszyscy
weszliśmy do sali i zajęliśmy swoje miejsca. Na początku
rozwiązywaliśmy kilka prostych zadań, później przeszliśmy do
tłumaczeń tekstów, po czym mieliśmy zadanie w parach. Spojrzałem
ukradkiem na swojego sąsiada, który, ku mojemu zaskoczeniu, przez
całe zajęcia pilnie wszystko notował. Otworzył książkę na
odpowiedniej stronie, przeczytał wstęp i spojrzał na mnie,
przyłapując mnie na tym, że na niego patrzyłem od dłuższej
chwili. Uniósł jedną brew.
– Możesz
zacząć – powiedział, pochylając się nad ławką i opierając
podbródek na dłoni.
– Um.
– Spojrzałem nerwowo na zadanie. Mieliśmy przykłady inwestycji
i mieliśmy zdecydować, która z nich naszym zdaniem jest
najlepsza. Zdecydowałem się na wykup akcji z innych firm, dzięki
czemu mógłbym otrzymywać dywidendę za udział. Opowiedziałem o
tym, patrząc jak jego wyraz twarzy z każdym moim słowem coraz
bardziej próbuje mi powiedzieć, że to beznadziejny pomysł. –
What would you choose? – zapytałem na końcu.
Przedstawił
mi dokładnie każdy szczegół wykupu mieszkań pod wynajem, dzięki
którym co miesiąc pobierałby czynsz od mieszkańców i musiałem
przyznać, że to również była przemyślana decyzja. Jednak nadal
obstawałem przy swojej. Co zaskoczyło mnie najbardziej to płynność
z jaką o wszystkim mówił i fakt, że tylko raz się zaciął i
musiał spojrzeć na tłumaczenie słowa, którego chciał użyć.
Zdecydowanie nie tego się po nim spodziewałem, ale zanim zdążyłem
cokolwiek powiedzieć na ten temat – doktor Kowalski ogłosił
koniec zadań i mojego towarzysza już nie było w sali. W tamtej
chwili też zdałem sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia jak on
właściwie się nazywa.
Przez
resztę dnia próbowałem znaleźć go na facebooku, czy instagramie,
aż w końcu późnym wieczorem Paulina przysłała mi jego profil.
Leon Siemienicki. Tak nazywał się mój nowy partner od
angielskiego, który wywarł na mnie niemałe wrażenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz